Znowu zaczęłam czytać.
Czytam przed snem "Sen numer 9" Mitchell'a i jestem zakochana.
Zakochana w akapitach, w stronach tytułowych, w tym jak szeleszczą kartki, w zagiętych rogach ( bo zaginam) i w tym momencie usypiania z twarzą w lekturze.
Wczoraj ugotowałam fasolę i zrobiłam pasztet. Przez noc smaki się przegryzły (Pogryzły? Kto zwyciężył?) i smakują delikatnie i przyjemnie.
Pasztet- soja, soczewica, fasola- co kto ma
Potrzebujecie:
Fasola/ soja/ cieciorka- ja kupiłam mieszankę
przyprawy- kminek, majeranek, pietruszka, kolendra
cebulka, czosnek
olej
sól, pieprz
Moczycie to wszystko (ok 300g) przez noc w garnku. Rano wylewacie wodę, płuczecie kilka razy aby pozbyć się substancji gazotwórczych:)i gotujecie razem ok 40min-1h.
Do takiej "zupy fasolowej" dajecie co chcecie- np. smażoną cebulkę, liście kolendry, gnieciony ząbek czosnku, sól, pieprz, majeranek lub bazylię. Ja dałam wszystkie te składniki w miarę równych proporcjach. Gdy fasola zmięknie, odlejcie nadmiar wody i zblendujcie na gładką masę. Spróbujcie koniecznie jak Wam smakuje, czego trzeba dodać? Dodajcie ok 3łyżek oliwy i mniej niż pół szklanki płatków owsianych.
Zblendujcie ponownie i spróbujcie czy dobre:)
Teraz Wasza decyzja- albo chcecie otrzymać pasztet na kanapki, albo taki do krojenia. Jeżeli pastę- skosztujcie i zdecydujcie czy dodać jeszcze odrobinę płatków, ale nie dawajcie bułki..
Jeżeli zależy Wam na pasztecie a'la królik- czyli takim, który podaje się na ciepło jak pieczeń- dodajcie bułki tartej. Na oko. Sypnijcie 3- 4 łyżki i wymieszajcie. Pamiętajcie, że masa po wystygnięciu jeszcze stwardnieje. Ja dałam pół szklanki i wyszedł fest- idealny do krojenia.
Piekarnik nagrzejcie do 180. Blachę posmarujcie olejem i obsypcie bułką tartą. Masę wyłóżcie i obsypcie ziarnami- słonecznika, albo np sezamu- powstanie fajna skorupka. Pieczcie na zmiennym obiegu. Najpierw dół, środek, a górę najkrócej. Cały proces potrwa ok 40-60min.
Potem należy odstawić, schłodzić i po kilku godzinach ( a najlepiej na drugi dzień) należy zjeść ze smakiem z warzywami- zamiast mięsa :) Pyszna odmiana!
Dotąd czytałam sama, pod kocem, z herbatą w dłoni.
Teraz siadam na tarasie i czytam z nim. Leży obok mnie, ogrzewa stopy, dotyka mokrym nosem i daje poczucie bliskości... że jest, że czuwa i mogę czytać spokojnie.
Na moim tarasie pachnie bazylią i miętą, a Messi zjadł kawałek pasztetu. Michell topnieje mi w dłoniach i chyba usnę w lekkim upale. Książka świetna, pasztet wyborny, pies niezastąpiony.
A Wy? Czytacie książki? A macie komu i z kim?
Taki pasztet to można jeść. ;)
OdpowiedzUsuńJeśli chodzi o książki, to czytam, i to całkiem sporo. Nie mam komu (zresztą wolę cieszyć się przyjemnością płynącą z czytania w samotności), a jedyną towarzyszką jest zwykle tylko moja kotka.
Żeby nie było... ja nie czytam na głos :) Bo ludzie sobie jeszcze pomyślą, że wariatka. Piecze w kuchni z psem, je z psem i psu czyta :) Ale wiesz co? Towarzystwo kotki, psa... ogrzane nerki czy stopy... miłe futerko przy boku- to daje mi naprawdę sporego kopa energetycznego. Uwielbiam to uczucie i jak spojrze na tą psią mordę i oczy...wiem że jestem dla niego całym światem- super uczucie! A co do pasztetu... oj można go jeść i ja go jem ciągle :)
UsuńJa czytam. I bardzo lubię. Nie mam komu, i z kim. A nie, przepraszam, czasem towarzyszą mi świnki ;).
OdpowiedzUsuńNarobilas mi smaka :) Zabieram sie za pasztet! Nigdy nie jadlam takiego weganskiego, ale wyglada fantastycznie na twoich zdjeciach.
OdpowiedzUsuńZrobilam, wyszedl meeega dobry. Lepszy niz miesne. Dzieki za przepis!!
OdpowiedzUsuń